Makijaż bez kreski to dla mnie nie makijaż.Kiedyś
namiętnie używałam kredek – wydawało mi się, że są łatwiejsze w obsłudze od
eyelinerów. Cóż, tak nie jest.
Dzisiejsi bohaterowie to kredka z Bell oraz Oriflame.
Cena kredek waha się w okolicach 10zł i obie są wysuwane – i
tu zalety się kończą. Są średnio miękkie, ultra cienkiej kreski nią sobie nie
zrobimy.
.Kredka z Bell w numerze 7 jest wyblakła. To nie jest czerń,
to wypłowiałe coś. Nie miałam jej nawet na oku na tyle, by stwierdzić jaką ma
trwałość. Na poniższym zdjęciu widać jaka to jest „czerń”:
Kredka brązowa (numer 22491) z Oriflame jest mega nietrwała. Na ręku można
uzyskać w miarę nieprześwitujący efekt, jednak na oku już po godzinie znika z
mojej powieki…
Tym osobnikom mówię zdecydowanie nie i zaraz idą do kosza!
faktycznie czerń koło czerni nawet nie leżała ;/
OdpowiedzUsuńA bez czarnej kreski to sobie życia nie wyobrażam;)
UsuńNo to słabiutko. Na szczęście nie miałam osobiście styczności z tymi osobnikami..
OdpowiedzUsuńzapamiętj i unikaj:)
UsuńNie znam żadnej, ale z tego co piszesz nie mam co żałować... Używam kredki z Rimmela (Soft Kohl) i u mnie się sprawdza:)
OdpowiedzUsuńJa zdecydowanie przerzuciłam się na eyeliner:)
UsuńU mnie żadna kredka się nie trzyma, dlatego przerzuciłam się na żelowe linery :) Są najlepsze :)
OdpowiedzUsuńU mnie dają radę zwykłe w pisaku:)
Usuń