Nigdy nie miałam łatwo ze swoją cerą, mimo że okres trądziku i typowo ropnych wyprysków jest za mną. Jasne, czasem coś większego się zdarza, ale obecnie moją zmorą jest wiecznie zanieczyszczająca się cera. Jakkolwiek bym o nią nie dbała, ile maseczek z glinki bym nie nałożyła, ile kwasów nie użyła to na drugi dzień cera znowu jest zanieczyszczona.
W czerwcu byłam u dermatologa i swoją pielęgnację wzbogaciłam o Acnelec, który radzi sobie z konsekwencjami noszenia maseczki, ale nie pomaga jak chodzi o drobne zanieczyszczenia, które są obecne na mojej twarzy. Stąd decyzja o konsultacji z Ewą Szałkowską, która totalnie wywróciła moją pielęgnację.
Przez ostatnie lata królowały u mnie kosmetyki naturalne. Stroniłam od tych z drogerii, o aptecznych miałam niezbyt pochlebne zdanie i nie rozumiałam mody na koreańskie specyfiki. Niestety miłość do natury nie sprawiła, że moja cera stała się idealna. I choć w ostatnich miesiącach byłam już bardziej wyważona jak chodzi o ocenę składu kosmetyków, tak dzisiejszy wpis pokazuje pełen przekrój różnych półek produktów i stanowi drogowskaz, w którą stronę będzie szedł mój blog.